wtorek, 1 września 2015

Mekka motocyklistów

Noc spędzona w namiocie rozbitym na piętrze budynku bez ścian nie należała do twardo przespanych. Wysoka wilgotność powietrza i 25 stopni prowadziły do bezsenności mimo spania w wersji saute. Za dnia oglądaliśmy z piętra okoliczne budynki, które stawiane bez zezwolenia zostały po zmianie przepisów wysadzane dynamitem przez nadzór budowlany. Mocno przytłaczający widok. Na "do widzenia" właścicielka kempingu opuściła cenę za nocleg do 7€, wycałowała na drogę, obdarowując kawą, zmrożoną wodą i piwem Tirana. Polskie Janusze podpowiadały, która droga jest najlepsza na powrót do Polski i które plaże omijać z daleka. Wiadomo za granicą każdy polak mądry, a jak starszy to już w ogóle, a starszych trzeba się ponoć słuchać. Ruszyliśmy najbardziej widokową trasą naszej wyprawy polecana przez każdego napotkanego motocyklistę. Albanian Coast to tysiąc zakrętów z wysokimi górami po prawo i błękitem Adriatyku po lewo. Niekończąca się przyjemność w piekielnym upale. Niewielki ruch pozwalał jechać swoim tempem, a nagłe zakręty o 180 stopni wymagały koncentracji i ostrożności. Asfalt był tak spolerowany, że na jednym z winkli widzieliśmy motocykl leżący na boku. Końcówka drogi wzdłuż wybrzeża kończyła się wjazdem na przełęcz 1100m n.p.m. zostawiając morze i złote plaże gdzieś na dole. Monumentalne góry robiły ogromne wrażenie przy maleńkich autkach sunących drogą. Chwila odpoczynku, wegetariańskie jedzonko na szczycie pozwoliło zregenerować siły i otrzeźwić umysł przed stromym zjazdem. Trasa równie malownicza z dziesiątkami zawijasów o 180 stopni. Przejazd przez Vlore między nowymi, nieskończonymi hotelami pokazuje jak kraj się rozwija. Pompowane są pieniądze w budowę plaż, rynków, dróg. Wszędzie powiewają flagi UE mimo, że do zachodniej Europy Albanii jeszcze bardzo daleko. Dobrze, że kraj wykorzystuje swoje walory, bo jest tu wszystko czego potrzeba do rozwoju turystyki. Wpadliśmy na krótki i jeden z nielicznych odcinków autostrady. Pustej o dziwo, zresztą w całym kraju ruch odbywa się głównie wokół miast, a na trasach międzymiastowych przylatują krzaczki niczym w amerykańskich filmach drogi. Na liczniku przejechane 230km wiec trzeba zatankować. Na stacji stoi 10 samochodów z Niemiec i Szwajcarii wystawionych na sprzedaż. Obok chłopaki na krzesełkach pilnują biznesu. Przyjechali nawet kupcy po Vito, Mercedesa a jakże inaczej, bo inną marka się tu nie jeździ. Wprawiony sprzedawca gimnastykował się, żeby pokazać jego walory. Nie różniło się to zbytnio od technik mydlenia oczu klientom w Polsce. Podczas jazdy po Albanii wyliczenia nawigacji co do czasu jazdy opierają się często na starej nawierzchni, która w ostatnim czasie została poprawiona. Stąd 30km odcinek krajówką ma zwykle czas przejazdu ok. 1h30min. Na motocyklu wiadomo - jedzie się szybciej po dziurach i dziś udało nam się zbić nawigacyjny czas podróży o rekordowe 2h30min z postojami. Jadąc w kierunku Beratu, gdzie mamy nocleg dogoniła nas para na Yamaha Tenere. Pomachaliśmy sobie i pomknęli dalej. Okazało się ze para Włochów w krótkich spodenkach zwiedza Albanię z ogólną mapą Europy i w sumie nie wiedzą co warto zobaczyć poza stolica (którą my omijamy szerokim łukiem). Pojechali za nami pod sam nocleg, żeby wymienić wrażenia. Pozazdrościliśmy im opalenizny zdobytej na motocyklu i luźnych ciuchów, ale wolimy dmuchać na zimne i nie ryzykować wizyty w albańskim szpitalu po ewentualnej glebie. Przemili starsi ludzie prowadzący pokoje do wynajęcia wyściskali nas na wejściu jak rodzinę, przygotowali pyszny wegetariański obiad przy winie i świecach. Trampki odpoczywają pod palmą, a my dostaliśmy klimatyzowany pokój. Będzie okazja żeby chwile odsapnąć. Cóż, raz się śpi na betonie, a raz na klimatyzowanym łożu małżeńskim, taki urok podróżowania :)

Dystans: 230km (Ksamil-Berat)















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz