Leżąc jeszcze w łóżkach odpaliliśmy w kwadratowym tv polski kanał Polonia, jednym okiem zerkaliśmy w telewizji śniadaniowej na mistrza świata robienia sushi. Zeszliśmy do restauracji hotelowej na śniadanie przygotowane wg naszych upodobań. Nie było mistrzowskie, ale w ramach noclegu za 40zl nie ma co narzekać. Motocykle zapakowane, już się z nas leje,dlatego szybko lecimy w stronę Puke, tradycyjnie pokręconą, wąska i widokową drogą. Ciekawe, że na 40km minęliśmy może 5 aut. Czerwone, łyse góry, liczne kamieniołomy, serpentyny połączone białymi mostkami zapierały dech. Poczuliśmy się malusi na motorkach wobec wielkości Matki Natury. Przejechaliśmy z 5 pasm górskich, bez prostych odcinków drogi. Co chwila przeskakiwanie z zakrętu lewego w prawy, wpasowywanie niczym pełzający zaskroniec, aż do bólu ramion i wzdym na dłoniach. Trasy te są okupione wieloma śmiertelnymi wypadkami, wielkie granitowe tablice ze zdjęciami i datą urodzin/śmierci przypiłowują temperament, żeby nie zostać tu na zawsze. Zjechaliśmy w kierunku zachodnim do Szkodry, tankowanie, zakupy i lecimy w kierunku Alp Albańskich do Theth. Wpisując rano trasę podróży Holek wyliczył czas przybycia na 23.30, przy pokonaniu 240km. Na rowerze chyba. Droga do Theth to wjazd na przełęcz 1700m i zjazd do doliny szutrowo-kamienistym odcinkiem. Dojazd do przełęczy jeszcze w zeszłym roku był do pokonania tylko terenówką 4x4, po kamorach wielkich jak monitory crt, a na dziś dzień to piękny równy asfalcik, idealny dla obniżonych osobówek. Jednak zjazd do doliny to już typowy offroad. Szutrówka biegnąca półkami skalnymi z wypłukaną przez wodę nawierzchnią, wystającymi kamorami i zakrętami o 180 stopni. 16km zjazdu zajął nam ok. godzinę, mimo że na ten odcinek nawigacja zapowiadała dwie. Jazda na stojąco, mijanki z terenówkami to nie był chleb z masłem, zatrzymaliśmy się na chwilę przy pierwszych zabudowaniach, gdzie wyszedł do nas Albańczyk mówiący płynna angielszczyzną. Jak się okazało mieszkał 22lata w USA. Wykorzystaliśmy go do zrobienia pierwszego wspólnego zdjęcia i wymiany serdeczności. Zajechaliśmy do Theth przy zachodzie słońca. Temperatura była idealna, wreszcie mogliśmy się dotlenić i schłodzić przegrzane ciała. Zrobiliśmy herbatę i usiedliśmy nacieszyć się miejscem, do którego nie każdy dotrze. Wioska otoczona górami po 2500 m n.p.m jakby zatrzymała się w czasie. Bez internetu, z siecią komórkowa od 5 lat. Tu jedzenie się wytwarza z tego co wyrośnie i wyhoduje, nie marnuje się ani grama. Ludzie są mili, ale podejrzliwi w stosunku do rozbawionych turystów. Usłyszeliśmy dźwięk silników, z gór zjeżdżają motocykle, wjechały do nas. To para młodych Czechów na dużych KTM Adventure. Chcą robić jutro offroadowa drogę południową. Chwilę pogadaliśmy i rozeszliśmy się do łóżek, oni w namiocie, my w pokoju z widokiem na szczyty. Jeszcze coś- będąc w Beracie spotkaliśmy parę Włochów na Yamaha Tenere, mieli jeździć po kraju bez konkretnych planów, rzuciliśmy że może gdzieś się spotkamy, choć wiedzieliśmy że szanse na to są znikome. Jakże się zdziwiliśmy widząc ich w tylnym lusterku na autostradzie przed Tirana. Pomachaliśmy sobie, a za chwilę nasze drogi się rozjechały. Trzecie nasze spotkanie było na górskiej drodze do Theth, które im poleciliśmy. To nieprawdopodobne, ledwo się znamy, a poczuliśmy jakbyśmy na trasie spotkali starych przyjaciół. Jeśli trafimy na nich jeszcze gdzieś w Czarnogórze będzie to jak wygrana w Totolotka i musimy iść na wspólny obiad :-)
Dystans: 255km (Kukes-Theth)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz