Droga do granicy serbskiej poszła szybko i gładko. Celnicy zatrzymali
większość wjeżdżających do kraju Serbów wyciągając im z auta zapasy
proszków, owoce, warzywa, miody.. Wyglądało to jakby pod wiatami celnymi
rozstawił się bazar. Pani w budce węgierskiej poprosiła o zdjęcie
kasków i uśmiechnęła się dalej na drogę. Celnik serbski wyglądał
bardziej srogo, sprawdził paszporty w czytniku, spytał dokąd jedziemy i
puścił dalej. My do Belgradu! Nie zdradzaliśmy że naszym celem jest
Albania, tu każdy każdego nie lubi, więc trzeba uważać co się mówi. Na
stacji mieliśmy rozterki, śpimy w stolicy czy lecimy dalej. Godzina
młoda, wiec może dojedziemy na południe ile się da. Nawigacja
poprowadziła nas autostradą... przez centrum Belgradu, w godzinach
szczytu! Utknęliśmy w morzu rozgrzanych samochodów, wszystko stało.
Słońce paliło od góry, asfalt pożerał od dołu, temperatura powietrza
sięgała 40stopni, a między nogami gotowały się Trampki. Jakoś udało się
przedzierać między autami podziwiając na szybko piękno miasta. Byliśmy
tu 3 lata temu na wycieczce samochodem, stolica robi wrażenie -
nowoczesne drapacze, piękny stadion, chaos i dużo starych budynków. Na
obrzeżach wzgórza obrośnięte małymi domkami w ceglanym kolorze, super ze
architekt (albo tradycja) nie pozwala na budowanie domów innych niż z
czerwonym dachem, nadaje to charakter i ład. Udało się wyjechać z
miasta, pędzimy na południe, słońce świeci w lusterka, jest sucho, a
wjeżdżając w lesiste tereny czujemy upragniony chłód. Nasze ciała i
głowy się zagotowały, byliśmy bliscy omdlenia, marzeniem było zdjęcie
ciuchów. Rozglądamy się za noclegiem, a tu same przydrożne hotele. Jest
jakiś motel, skręcamy. Na miejscu domki z pokojami. Możemy wziąć 3
osobowy w cenie dwójki. Za jedyne 40euro :-( Włączyliśmy transmisję
danych w telefonie szukając jakiegoś kempingu nieopodal... "PiPik" sms z
Play'a: "Wykorzystano limit 251zl pobierania danych" Coooo?? 100kb
kosztuje 3,6zl. Czyli pobranie jakiegoś zdjęcia to 50zl, chyba na głowę
upadli!! Wyłączamy transmisje, do końca wyjazdu nie będzie nas kusiło
żeby cokolwiek sprawdzać, internet - tylko WiFi. Dobra, nie ma czasu
szukać dalej, chcemy wskoczyć pod prysznic i iść spać. Bierzemy extra
pokój za 40 Ojro. Rozglądając się wszędzie widzimy turecki język -
kanały w Tv, menu w restauracji, dookoła sami Turcy śpiący nawet na
trawniku. Dziwnie się czujemy niczym mniejszość w muzułmańskim kraju.
Motocykle na szczęście pod kamera, wiec jesteśmy spokojni. Szybki
prysznic, bierzemy się za gotowanie klusek. Upragniony obiad, którego
nie było kiedy zjeść. Nie zwracamy uwagi nawet na standard pokoju, w
gorszych miejscach się spało. Zerknięcie jeszcze w Tv, co tam mają.. Hmm
walki wielbłądów, tureckie MTV z panią w rogu tłumaczącą na migowy
tekst miłosnej piosenki! Szybko odpłynęliśmy. Jutro lecimy na Skopje.
Dystans: 460km (Cegled-Milosevo)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz