czwartek, 24 września 2015

Zielona Polska

Dzień spędzony w górach, bez internetu, polskiej sieci telefonicznej wyciszał i zmuszał do nicnierobienia. Głowa dawała się we znaki po upadku, mdłości i zawroty nie odpuszczały. Siedzieliśmy na ławce i wpatrywaliśmy się w zieleń beskidzkich wzgórz, co było najlepszą rehabilitacją. Trampek Agaty po wczorajszej przygodzie nie miał prawie śladów kontaktu z ziemią. Podgięty podnóżek naprostowaliśmy z Jarkiem za pomocą młotka, siekiery i drewnianego pieńka. Po chwili wyglądał jak nowy, twardy zawodnik. Na obiad pojechaliśmy do Koniakowa, knajpa 'Ochodzita' jest znana wśród motocyklistów i oblegana w ciepłe, słoneczne weekendy. Ekipa motocyklowa dojechala na miejsce, Agata z Siwym i Karolą autem. Rozsiedliśmy się w tłumie klientów patrząc na góralskie wesele i coraz to nowe motocykle, które podjeżdżały pod lokal. Trampki, GSy, choppery, a nawet Goldwing opanowały parking, zrobiło się ciasno, a chłopaki chętnie wymieniali się opiniami na temat swoich maszyn. Po obiedzie zrobiliśmy rundkę po Beskidach, jadąc przez Węgierską Górkę, Przybędzę, Szczyrk, przełęcz Salmopolską, Wisłę. W Szczyrku natrafiliśmy na obóz szkoleniowy Touratecha, gdzie zawodnicy zaliczali slalom na czas, jazdę w terenie. Obecny był nawet Wiktor Krammer z Motovbloga. Obejrzeliśmy przez chwilę motocyklowe zmagania i ruszyliśmy z powrotem do chaty Bystre. Wieczór spędziliśmy przy stole spijając wino, bałkański ziołowy likier Vlahovac, oglądając zdjęcia Kasi i Jarka z wyprawy do Niemiec. Chłopaki odpalili saunę, ale bałkańskie upały skutecznie odsuwały nas od chęci ponownego dogrzewania ciała. Rano wspólne śniadanie, spiliśmy kawkę na słońcu, ustawiliśmy się w kolejce do kibla i po 12 zebraliśmy się do wyjazdu. Agata pełna strachu zachowawczo jechała na górskich winklach, powoli oswajała się z narwanym motocyklem, który pokazał w piątek swoje srogie oblicze. Przez Wisłę gramoliliśmy się 20km/h, zajechaliśmy też pod rezydencje prezydenta, ale pstrokaty, kanciaty budynek w ogóle nie zrobił na nas wrażenia. Jadąc na północ mijaliśmy wielokilometrowy sznur aut jadących w stronę do Wisły, wszyscy zastanawialiśmy się nad fenomenem tego miasta, bo ani ładne, ani zapierających dech widoków tam nie uświadczysz, a ludzie co weekend ciągną tam jak muchy do g..... Droga przez Żory, Lubliniec, Olesno leciała szerokimi, leśnymi asfaltami, mogliśmy cieszyć oczy ostatnimi ciepłymi dniami lata i napełniać płuca zapachami runa leśnego. Polska jednak jest piękna, zielona i pachnąca.. Doceniamy nasze krajobrazy po wizycie na spalonych, krzaczastych ziemiach południa Europy. Na stacji w Wieluniu zrobiliśmy ostatnie tankowanie i wymieniliśmy pożegnalne całusy. Na S8 każdy pomknął w swoją stronę i tak zakończył się wspólny wyjazd. Pojechaliśmy do rodziców na Hetmany i schodząc z motocykli nie mogliśmy ukryć wzruszenia. Tu zaczęliśmy podróż i po 4800km wróciliśmy do tego samego punktu. 10 krajów, 16 dni na motocyklach, 4 dni leniuchowania, 16 bramek na autostradach, 9 kontroli paszportowych, 1 kąpiel w morzu, 1 w aquaparku, 5 kg zjedzonych pomidorów i papryki, 0 zatruć pokarmowych, 23 tankowania, 18 dni w pełnym słońcu, 50km w deszczu, i wielu nowych poznanych ludzi. Motocykle spisały się znakomicie, jedyna usterka to prędkościomierz w Trampku Agaty, który wysiadł w drodze powrotnej. Wyjazd pokazał nam, że możemy się zebrać i mimo wewnętrznego strachu, niewielkiego doświadczenia spakować się i ruszyć po przygodę. Ledwo tydzień po powrocie już ciągnie, żeby ruszyć w kolejną trasę. Może w przyszłym roku Skandynawia, albo Gruzja..? Pierwszy test w małżeńskiej motocyklowej podróży zaliczony. Nie mamy siebie dość, przeciwnie jesteśmy głodni kolejnych wspólnych kilometrów.
Dziękujemy ze byliście z nami :-) Agata i Tomek

Dystans 270km (Istebna-Sieradz)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz